środa, 17 czerwca 2015

rozdział 1

*ROSE*
O nie nie nie....tylko nie to...blagam! to nie moze byc budzik! nieee!!!
A jednak... cóż mnie wybudziło z tego cudownego snu? tak! to mój cudowny budzik...uwielbiam go normalnie...no ale...jak mus to mus...
zczołgałam się powoli z łóżka i pomaszerowałam do ogromnej łazienki. Jest to największa łazienka w tym domu a można nawet powiedzieć ze pałacu. Odziedziczyłam go po babci i od razu po tym jak rok temu uciekłam z domu ,zamieszkałam w nim. 
Nienawidziłam swoich rodziców. Ciągle powtarzali ma jaka to ja nie jestem, ze nie lubią mnie, że nie przynoszę im szczęścia, że nie są ze mnie dumni, że tylko ciągle im kłopoty na głowę nasyłam. Aż pewnej nocy po prostu się spakowałam i wyszłam. Nie szukali mnie nawet. Żadnej policji nie wzywali po moim nagłym zaginięciu ,ani żadnych detektywów. W sumie to nie zdziwiło mnie to. Same problemy tylko stwarzałam. I w końcu wyniosłam się do L.A . Zamieszkałam w domu po babci i znalazłam prace. Nie jakąś specjalnie super tylko taka ,żeby starczała na normalne życie. Pracuje jako kelnerka w najlepszej restauracji w L.A. Jadają tu tylko znane gwiazdy jak Madonna czy Adele. 
Szybko się wykąpałam i zeszłam na dół coś zjeść. Wciągnęłam szybko dwa tosty z serem i pobiegłam z powrotem na górę się ubrać i umalować. Stanęłam przed szafą jak to każda nastolatka i nie wiedziałam co na siebie włożyć. Postanowiłam założyć jasne jeansy, czarną bluzke a do tego czarne koturny. Na ręce założyłam moje ulubione bransoletki. Poszłam jeszcze do łazienki włosy wysuszyłam i ułożyłam w artystyczny nieład, pomalowałam się lekko i wypsikałam moimi ulubionymi perfumami. Byłam gotowa. Zbiegłam na dół uważając ,żeby nie spaść znowu. Wyszłam z domu i zamknęłam oczywiście drzwi. Na podwórku obok był Max.
-Cześć Max!-pomachałam mu.
-O cześć Rose. Co tam u ciebie?-Max był to wysoki, czarnowłosy przystojniak z nieziemskimi brązowymi oczami. Każda laska ,która chociaż raz w życiu go widziała ślini się na jego widok. Oprócz mnie oczywiście. Mnie nie kreca takie lalusie.
-A no dobrze. Przepraszam ale musze leciec bo sie spóźnie. Paa-krzyknęłam wbiegając do samochodu. Włączyłam radio i ruszyłam. Po około 15 minutach byłam na miejscu. Wbiegłam szybko do środka i od razu do kuchni. Założyłam swój bordowy fartuch z plakietką "Rosalie" i powędrowałam przed barek. Jak zwykle tłum ludzi. Większość ludzi była mi znana chociażby z gazet czy telewizji. Wszyscy byli już obsłużeni przez pozostały personel wiec ja zajęłam się czyszczeniem szklanek do piwa. Nagle do środka wszedł wysoki brunet. Miał burze loków na głowie i zielone oczy ,które było widać z kilometra. Nie miałam zamiaru obsługiwać go więc poprosiłam Clare ,żeby się nim zajęła a ja pójde do innego klienta.
-Co podać?-spytałam się.
-Poproszę sok z czarnej porzeczki i hmmm na razie tyle-to był Robert Pattinson. Ten od wampirów.
-Dobrze zaraz podam.
Wróciłam za ladę ,wyciągnęłam szklankę i nalałam pysznego soku porzeczkowego. Postawiłam na tace i ruszyłam ostrożnie w strone mężczyzny. Nagle coś na mnie wbiegło.
-Patrz jak chodzisz łajzo!-krzyknęłam i każdy się na mnie popatrzył.
-Jja przepraszam-jąkał sie. Spojrzałam na niego. To ten lokaty. Kojarzę chyba go.
-Czy ty wiesz jak trudno schodzi sok z czarnej porzeczki?! Następnym razem patrz jak chodzisz!
-Naprawdę cię przepraszam
-wal sie-odpowiedziałam i pobiegłam do kuchni. Spytałam sie szefa czy moge dziś wcześniej wyjść ,bo nie za dobrze się czuje. Oczywiście skłamałam. Pozwolił mi. Uwielbiam mojego szefa. Pan Williams jest najlepszym szefem pod słońcem. Zawsze każdego zrozumie i pomoże mu. Nie jest taki wredny jak każdy inny pracodawca. Jest o wiele lepszy. Pojechałam jak najszybciej do domu. Ledwo wysiadłam z samochodu a zadzwonił telefon.
-Halo-odparłam
-Siemka Rose-usłyszałam.
-Czego ty chcesz Zayn.
-Co ty taka zdenerwowana mała?-zapytał się.
-nie ważne zajmij się sobą
-A myślałaś nad zrobieniem testów ciążowych? Bo jakieś humorki masz
-Z tobą się gadać nie da
-Dobra swiruje. Mam do ciebie sprawe malenka
-Nie mów do mnie maleńka!
-No dobra maleńka. A teraz przejdzmy do rzeczy. Przyjeżdżamy z kumplami na tydzień do Los Angeles i nie ma się kto nami zaopiekować. Mamy 2 tygodnie wolnego i tydzień spędzamy z rodzinami a tydzień razem w L.A . Zarezerwowałabyś tydzień swojego cennego czasu dla nas?
-Woolniej kolego...czyli mówiąc 'z kumplami' masz na myśli ten swój zespolik tak? I ,ze ja mam sie wami zająć bo wy jesteście malutkie gwiazdunie i nie potraficie sobie poradzić w "wielkim świecie" tak?
-No tak...
-To kiedy mam was z lotniska odebrać?
-Czyli ze zgadzasz?-odparł podekscytowany Zayn.
-Tak ale jest kilka warunków ,które przedstawię wam na miejscu.
-Dobra dobra dostosujemy się. Będziemy dziś
-Okej. Napisz mi sms'a ,o której mam być po was na lotnisku, Ja idę ogarniać dom.
-Spoczko. Dziekuje ci bardzo.
-nie ma za co.
Zgodziłam się tylko dlatego ,że nie chce cały czas być sama w tak wielkim domu bo czuje się samotna i mogę ześwirować niedługo. Przebrałam się w coś luźniejszego i zaczęłam przygotowywać im pokoje. Nie zabrakłoby ich. W tym "pałacu" jest 12 sypialni, 14 łazienek 2 kuchnie, 2 salony, pokój gier, siłownia i takie tam. Nic szczególnego. Dostałam w spadku po babci jeszcze jakieś pieniądze więc starczyło na wyremontowanie trochę domu i zostało na początkowe opłacenie rachunków. Najpierw przygotuje pokój mojemu najukochańszemu braciszkowi (czujecie ten sarkazm?) będzie mieszkał po prawej stronie od mojego królestwa. Po lewej stronie będzie mieszkał ten Leon Louis czy jak mu tam. Obok Zayn'a zamelduje Nila ,Nela nie wiem jak oni tam mają. Obok tego Leona będzie ten Harold Hezelt jezu nie wiem a obok niego ten drugi na "L". I bedzie dobrze. Dobra idę ugotować obiad i trzeba po nich jechać. Zrobie im górę naleśników. Zrobiłam mase i zaczęłam smażyć naleśniki. W międzyczasie szybko nakryłam do stołu i nagle przyszedł mi sms. 

"Nie musisz po nas jechać przyjedziemy taksówką. Nie chcieliśmy cię męczyć. Będziemy za jakieś 10 minut pod twoim domem. Buziaczki. Twój najcudowniejszy braciszek."

On to jednak jest głupi. Dobra sterta naleśników gotowa to teraz trzeba się iść znowu przebrać. Jak ja tego nienawidzę...ale trzeba w końcu jakoś wyglądać...Szybko się przebrałam po raz 1039032 w tym dniu i zeszłam na dół. Rzuciłam się na kanape i prawię zasnęłabym gdyby nie dzwonek do drzwi. Poprawiłam fryzurę i otworzyłam drzwi. Ledwo nacisnęłam klamke a już poczułam jak ktoś mnie podnosi. Jak to ja zaczęłam piszczeć.
-Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa Zayn puść mnie idioto!!
-Dobra dobra spokojnie maleńka-powiedział i postawił mnie z powrotem na podłogę. Cała piątka ustawiła się w rządku. Pierwszy był Zayn
Obok niego był blondyn z hipnotyzującymi niebieskimi oczami. 
-Cześć jestem Niall-powiedział i podał mi rękę
-Jestem Rosalie ale mówią mi Rose-odparłam i przeszłam dalej. Stał tam mniej więcej takiego samego wzrostu brunet z cudownymi brązowymi oczami. 
-Siemka Liam jestem-tak samo podał mi rękę.
-Ja już się w sumie przedstawiałam i nie chce mi się powtarzać.-rzekłam i przeszłam dalej do kolejnego bruneta o szaro-zielono-niebieskich oczach. O kurwa ale on przystojny
-Witaj śliczna zapamiętaj sobie moje imię bo będziesz je krzyczeć każdej nocy do końca swego cudownego życia. Louis na mnie mówią-powiedział i pocałował mnie w ręke. Idiota-gentelman 2 w 1
-A ty zapamiętaj sobie moje imię bo będziesz je wypowiadał na sali szpitalnej prosząc o nie wyrządzanie większej krzywdy maleńki-powiedziałam spokojnie a wszyscy zaczęli się śmiać. Podeszłam do ostatniego mam nadzieje z tego całego zespoliku. Nie mogłam uwierzyć...był to ten sam chłopak co dziś w restauracji mnie oblał. Nie podałam mu ręki ani nic tylko ruszyłam do jadalni wołając wszystkich na obiad. Pierwszy przy stole był blondyn, za nim Liam jak pamiętam później Louis, Zayn i loczek.
-Czemu się nie przywitasz z Harrym?-zapytał się mnie zdziwiony Zayn.
-Znamy się już-odparłam siadając. 
-Tak? Skąd?-ponownie zadał pytanie.
-Pewnie z gazet nas zna albo telewizji jak większość nastolatek-powiedział zmieszany loczek.
-Porąbało cię koleś? Najpierw oblewasz mnie sokiem w mojej pracy a później się boisz kumplom przyznać?! Jaj nie masz czy co?!-warknęłam.
-Mówiłem ,żebyś sobie te testy kupiła...-rzekł Zayn jedząc naleśnika.
-Ty lepiej zajmij się jedzeniem bo to może być ostatni posiłek w twoim marnym życiu.-powiedziałam i chciałam już nakładać naleśnika...lecz nic nie było na talerzu. Zdziwiło mnie to chociażby dlatego ,że zrobiłam z 30 naleśników a co dopiero usiedliśmy przy stole.
-Nie to ,że coś ale gdzie są wszystkie naleśniki?-spytałam się chłopaków. Wszyscy bez wyjątków spojrzeli na blondyna ,który właśnie zajadał się naleśnikiem z nutellą.
-Hmm pomyślmy kto mógł zjeść całą stertę jedzenia?-powiedział jak zauważyłam z ironią Liam.
-To nie ja-odparł blondyn.
-Ta jasne-rzekli wszyscy razem. Śmiesznie to brzmiało. Wszyscy zaczęli się śmiać łącznie ze mną i Niall'em. Po kilku minutach wszyscy odeszli od stołu. Zaprowadziłam chłopaków na górę.
-A więc tak-zaczęłam-to jest mój pokój i nikt bez wyjątków nie ma prawa tam wchodzić. Jasne?-kiwnęli wszyscy głową jak na zawołanie.-to jest pokój Zayn'a, ten Louis'a, ten Liam'a, Niall'a a ten najdalej ode mnie Harry'ego.
-Widzisz Hazza pierwszy dzień laska cię zna a już nie chce mieć z tobą nic do czynienia-powiedział śmiejąc się Louis. 
-Masz racje. Ale mogę zmienić zdanie w każdej chwili i wymeldować cię na dwór.